sobota, 15 marca 2014

Fanny Vaucher

Spotykamy się na Solcu, jak zwykle. Jakoś tak nam zawsze wychodzi, że widzimy się tam, a teraz Fanny mieszka po sąsiedzku, więc w ogóle ciężko spotkać się gdzie indziej. Zamawiamy herbatę i zaczynamy rozmawiać. Jest o czym, bo u Fanny sporo się dzieje. Niedawno ukazała się jej pierwsza polska książka „Polskie Pigułki” będąca podsumowaniem prowadzonego od roku bloga na temat życia i odnajdowania się w polskiej rzeczywistości. Równolegle pracuje też w Szwajcarii, ilustrując np. cykl książek dla dzieci o kotce Papryce. W rozmowie Fanny jak zawsze jest zabawna i ironiczna, a jednocześnie skromna i delikatna. Mówi szczerze o życiu w Warszawie, o pracy. Nie tryska entuzjazmem, ale jest pogodna. Bierze z życia ile się da, nie snując wielkich planów na przyszłość. Angażuje się tu i teraz. 



Już kilka razy czytałam jak tłumaczysz się z tych polskich pigułek...

F: Tak, już pewnie znasz tę historię, że kiedy tutaj przyjechałam miałam ze sobą tabletki przeciwbólowe w biało-czerwonych otoczkach. Pomyślałam wtedy, że to będzie zabawne, jeśli nazwę tak bloga. Żartowałam, że może jeśli zacznę brać te tabletki regularnie to stanę się troszkę bardziej Polką.

A skąd te tabletki, coś bolało w przeprowadzce?

F: To były takie zwykłe tabletki na ból głowy, ale muszę przyznać, że zaczęłam mieć takie straszne bóle rok wcześniej, kiedy przyjechałam na tydzień na Mazury. Dostałam wtedy ogromnego ataku migreny na skutek mieszanki ciśnienia i alkoholu. Wyglądało to groźnie. Czułam się fatalnie i bałam się, że to coś poważnego, byłam nawet w szpitalu. Od tamtej pory postanowiłam, że będę miała te tabletki zawsze przy sobie, zwłaszcza w Polsce.



A przeprowadzka do Warszawy była bolesna? Jak sobie wyobrażałaś to miasto?

F: Szczerze mówiąc nie wyobrażałam sobie zbyt wiele, nie wiedziałam nawet czy zostanę tutaj na kilka miesięcy czy lat. Przyjechałam właśnie, żeby sprawdzić jak tutaj jest. To, czy zostanę zależało tylko ode mnie. Nie planowałam za dużo, bo nie wiedziałam ja będzie wyglądała moja sytuacja zawodowa, jakie są tutaj możliwości pracy.

I jak to wygląda z Twojej perspektywy?

F: Cóż, nie podoba mi się, że dla Polaków pieniądze są tematem tabu. Można rozmawiać o projekcie godzinami nie poruszając kwestii wynagrodzenia. To bardzo utrudnia relacje profesjonalne i stawia mnie w kłopotliwej sytuacji, stwarza napięcie. Zresztą to jest dużo bardziej złożony problem, który dotyczy pracy za darmo, która jest tutaj bardzo powszechna. W pewnych sektorach można pracować na pełen etat jako wolontariusz. 



Często podkreślasz, że lubisz Warszawę, język polski. Ludzi fascynują twoje postrzeżenia dotyczące polskiej rzeczywistości. Chciałabym Cię teraz poprosić o krytyczne spojrzenie na miasto. Czy jest coś, co utrudnia Ci tutaj życie? Co warto byłoby zmienić?

F: Jeśli chodzi o miasto to przeszkadzają mi te wielkie reklamy zasłaniające budynki. To sprawia, że niekomfortowo czujemy się w przestrzeni publicznej. Te reklamy nas atakują. Poza tym miasto jest przepiękne. Nie za głośne, dynamiczne. Wszystko jest duże, przestrzenne, jasne, pełne zieleni, ruch uliczny do zniesienia. Ludzie są mili. Artystycznie dzieje się tutaj dużo ciekawych rzeczy.



A z punktu widzenia cudzoziemki mieszkającej w Warszawie?

F: Kilka dni temu rozmawialiśmy ze znajomymi, jak bardzo brakuje angielskich napisów w kinach, zwłaszcza na polskich filmach. Rozmawiałam z człowiekiem, który pracuje w branży filmowej, który powiedział mi, że zrobienie napisów nie jest wielkim wydatkiem w budżecie filmu. To wszystko zależy od decyzji. Ja muszę bardzo dużo i długo szukać, żeby móc obejrzeć polski film z napisami, a jest to dla mnie świetne źródło wiedzy o Polsce i klucz do lepszego rozumienia. Kupuję DVD, ale jeśli mają napisy, to tylko angielskie, co też jest niedobre, bo przecież film francuski ma kilka wersji językowych: duńską, niemiecką. Podobnie było w tym roku podczas festiwalu „Warszawa w budowie” w którym bardzo chciałam brać udział. Wszystko było po polsku, zorganizowano tylko jedno oprowadzanie z przewodnikiem w języku angielskim, ale nie było przetłumaczonych objaśnień ani informacji o obiektach na tej ogromnej wystawie. Widziałam wszystko, ale nic nie zrozumiałam. To było zaskakujące, bo przecież Warszawa jest miastem, w którym mieszka bardzo dużo cudzoziemców. Takich sytuacji jest więcej. Nad Wisłą są teraz nowe siłownie plenerowe, niestety opisy objaśniające jak korzystać ze sprzętów są po polsku i nie ma żadnych ilustracji. Dla mnie nie jest to oczywiste, jak można używać tych metalowych drążków, więc czekam aż zobaczę kogoś, kto ćwiczy, żeby podejrzeć jak się tego wszystkiego używa. (śmieje się) Może nie jestem targetem na takie siłownie, ale lubię tam chodzić na spacer. 



Poza tym, że jesteś ilustratorką, chętnie angażujesz się też w projekty społeczne. Robisz warsztaty fanzinowe, współpracujesz z organizacjami pozarządowymi.

F: Właściwie to zaczęłam rysować właśnie dlatego, że chciałam zajmować się taką społecznie zaangażowaną ilustracją. Chyba nigdy nie narysowałam niczego tylko dlatego, że chciałam, żeby wyglądało ładnie. Zawsze rysowałam coś, co wydawało mi się ważne albo było komuś potrzebne do konkretnego projektu. Marzę o sytuacji, w której mam normalne projekty, które zapewniają mi utrzymanie oraz czas na tego typu społeczne prace, które są bardziej politycznie zaangażowane.



Czytałam wywiad z Tobą otwierający książkę „Polskie Pigułki”, bardzo mnie rozbawiło, kiedy podsumowałaś pierwszy rok w Polsce jednym zdaniem: artystycznie- rozwój, uczuciowo- huśtawka, finansowo- katastrofa.

F: Jedna dziewczyna napisała do mnie maila, żeby mnie podtrzymać na duchu! Napisała, że mimo że ten rok finansowo był taki fatalny, to muszę dalej robić to co robię, bo jest świetne! Teraz jest troszkę lepiej, stabilniej. Ten rok był pełen pierwszych razy, to była moja pierwsza zima.... było bardzo intensywnie.

Pierwszy rok, pierwsza książka, co dalej?

F: Nigdy nie wybiegam daleko w przód. Mam sporo projektów w Szwajcarii, więc często wracam, a dalej nie wiem...zobaczymy. Na razie zaakceptowałam moją rolę jako cudzoziemki mówiącej Polakom jak to jest mieszkać tutaj, jaka jest Polska z innej perspektywy. Sukces książki świadczy o tym, że jest taka społeczna potrzeba.

rozmawiała i sfotografowała Dagna Dąbrowiecka


Zajrzyj do książki "Polskie pigułki": http://issuu.com/beczmiana/docs/polskie_pigulki/1?e=0/6609417



niedziela, 9 marca 2014

dzień kobiet

Jak minęła Wam sobota? Czy w jakiś specjalny sposób spędziliście Dzień Kobiet?

Choć osobiście wolałabym, żeby takie święto nie odbywało się, a kobiety były doceniane (bardziej) na co dzień, to z pewnością była to dobra okazja to skorzystania z wielu warszawskich inicjatyw dedykowanych kobietom. Wybrałam propozycję Domu Spotkań z Historią "Czarownice, mniszki i celebrytki… – spacer śladami warszawianek." 

Przewodniczką była Katarzyna Chudyńska-Szuchnik z WarsOff, która na samym początku Projektu Warszawianka (prawie 2,5 roku temu!) prowadziła dla nas dwa spacery po obu Pragach (zajrzyjcie do naszego blogowego archiwum:)). 

Tym razem trasa prowadziła po Starym Mieście. Znalazły się tam również kobiety opisywane na naszym blogu. Na Krzywym Kole poznaliśmy jeden z warszawskich adresów rzeźbiarki Olgi Niewskiej (podczas naszego projektowego spaceru poznaliśmy jej pracownię na Saskiej Kępie), na Brzozowej kamienicę, w której mieszkała Pola Gojawiczyńska - autorka "Dziewcząt z Nowolipek", dom Michaliny Wisłockiej - autorki "Sztuki kochania", doszliśmy też do miejsca, gdzie stał dom Marii Konopnickiej, zatrzymaliśmy się przed Muzeum Farmacji im. Antoniny Leśniewskiej, która założyła pierwszą na świecie żeńską aptekę ułatwiając tym samym dojście kobiet do tego zawodu, dostrzegliśmy również tablicę poświęconą (jedynie!) Tadeuszowi Sygietyńskiemu, ale już nie Mirze Zimińskiej-Sygietyńskiej

Czy na zdjęciach dostrzegacie inne miejsca związane z wyjątkowymi warszawiankami?

A o jeszcze innych warszawiankach na Starym Mieście i przy Trakcie Królewskim pisze na swoim blogu Katarzyna Chudyńska-Szuchnik. Czytajcie tutaj!