czwartek, 22 marca 2012

Wchodząc do mody

Dziś przedstawiamy reportaż o młodych projektantkach. Tekst napisała Zosia Wąsik, zdjęcia zrobiły Julianna Czapska i Anna Nauwaldt.

WCHODZĄC DO MODY

Coco Chanel swój pierwszy sklep z kapeluszami założyła w wieku 23 lat. Sonia Rykiel zaczęła projektować, bo zaszła w ciążę i nie mogła znaleźć dla siebie odpowiednich  swetrów. Wszyscy wielcy i podziwiani w świecie mody stali kiedyś przed problemami, którym czoła stawiają dzisiaj młodzi, nieznani projektanci ubrań i biżuterii. Opowiadamy historię warszawianek, które od kilku sezonów… są w modzie.

Na ulicach coś się dzieje. Stukają po nich buty nie z pierwszych lepszych sklepów, przemierzają je jedyne w swoim rodzaju płaszcze owinięte w kolorowe szaliki z wpiętymi broszkami zrobionymi z talerzy. W uszach kolczyki w kształcie muffinów, we włosach pióra i kwiaty. Warszawa odżywa.



MAGDALENA – KOLEKCJA UBRAŃ BELLE
Magda od dawna rysuje, fotografuje, ale od niedawna zajmuje się swoją największą pasją, czyli modą. -  Robię ubrania dla ludzi, którzy są trochę podobni do mnie – cenią sobie prostotę, minimalizm, gładkie materiały – mówi. Nie skończyła żadnej szkoły projektowania, ale ubrania od początku do końca robi sama. – Uczę się na własnych błędach – śmieje się. – Kiedy już się nauczę, chciałabym mieć swoją własną pracownię.


Warszawianki zdały sobie sprawę, że można ubierać się inaczej – barwniej, ciekawiej, rezygnując z dyktatów sieciowych sklepów modowych. Zaczęły szukać własnych dróg, a w roli ich przewodników coraz lepiej odnajdują się młode projektantki – ubrań, biżuterii, dodatków. Dwudziestokilkulatki, bez doświadczenia i pieniędzy, ale za to z wielkim talentem i wizją nowego, polskiego świata mody.

Na początku był pomysł

Co trzeba mieć, żeby rozpocząć karierę w świecie mody? Przede wszystkim pomysł – na coś oryginalnego, czego jeszcze nie ma polskich ulicach. Często to zabawny zbieg okoliczności sprawia, że powstaje pierwsza koszulka, sukienka, bransoletka. Na przykład: Marysia, która tworzy biżuterię z masy plastycznej Mafimo, na początku wszystkie kolczyki i bransoletki robiła w kształcie jedzenia. Dlaczego? - Zaczęłam robić biżuterię bo… przeszłam na dietę. Te kolczyki w kształcie kapkejków i bransoletki z pralinek to w pewien sposób połączenie moich zainteresowań plastycznych i frustracji związanej z niejedzeniem.



MARYSIA – BIŻUTERIA MAFIMO
Marysia najlepiej czuje się w swoim mieszkaniu na Ursynowie. – Sama je wyremontowałam i urządziłam, to jest moje miejsce na ziemi – mówi. Mafimo robi przy malutkim biureczku, na którym wystawiona leży już gotowa biżuteria: miniaturowe hot-dogi, aparaty fotograficzne, pralinki. Jeśli chodzi o wzory, to Marysia jest otwarta na prośby klientów: - Robiłam już na zamówienie koszulkę klubową FC Barcelony i małe wampiry. Tylko butelka „Wyborowej” mi nie wyszła.


Z kolei Magda zdecydowała się robić przywieszki z rozbitych talerzy. Skąd pomysł? -Kiedyś byłam z moim znajomym na działce, gdzie znaleźliśmy stos starych butelek. I chociaż te kawałki szkła z niczym nie powinny mi się kojarzyć, to ja od razu pomyślałam o kolczykach i bransoletkach. Znalazłam technikę do obrabiania tych odłamków i tak zaczęła powstawać biżuteria.



MAGDA – BIŻUTERIA Z TALERZY
Magda z zawodu jest rzeźbiarką, zrobiła dyplom na warszawskiej ASP. Od zawsze lubiła nosić i robić biżuterię, ale największą popularność na warszawskich targach rzemieślniczych przyniosła jej biżuteria robiona z potłuczonych talerzy i porcelany. Szczególnie podobają się broszki i kolczyki z peerelowskim napisem „Społem”. – Nie jest łatwo zdobyć odpowiednie kawałki porcelany – mówi Magda. – Czasami pomagają mi obcy ludzie – najbardziej się cieszę, kiedy przynoszą mi rozbite talerze.


Pomysł pojawia się najczęściej przypadkiem, talent nie. Żeby zacząć tworzyć ciuchy i ozdoby, dziewczyny od najmłodszych lat rysują, rzeźbią, fotografują, robią graffiti. Pierwsze próby twórcze podbijają serca ich znajomych, znajomych znajomych, i tak dalej, aż w końcu dziewczynom nie pozostaje nic innego jak zacząć robić swoje rzeczy hurtem.

Hurtem, to nie znaczy w hurtowni. Często pracują tylko przy jednym biurku z małymi narzędziami do robienia biżuterii albo stosem kartek papieru z projektami ubrań. Największe szczęściary mają do dyspozycji garaż, pół pokoju, jedno nieużywane pomieszczenie w domu,  w najlepszym, rzadkim, przypadku - osobne atelier. Wkraczanie w świat mody nie jest ani proste, ani wygodne, ale dziewczyny radzą sobie jak mogą.

Cena oryginalności i jakości

Młode projektantki zdają sobie sprawę, że idealnie wpasowały się w pewną niszę -  robią ubrania i dodatki dla ludzi, którym Zara i H&M już się znudziły, ale którzy nie mają wystarczająco pieniędzy, żeby ubierać się u Macieja Zienia czy Gosi Baczyńskiej. Charlotte, która projektuje ubrania z kolekcji 160 cm, przyznaje, że z miesiąca na miesiąc do jej atelier przychodzi coraz więcej warszawiaków. - Teraz jest bardzo duży boom na ubrania od projektantów, to widać na ulicach.  Ludzie potrzebują oryginalności i chcą, żeby na całym świecie było tylko kilka sztuk takich samych sukienek czy bluzek. Dziewczyny bardzo się cieszą, kiedy słyszą, że jakaś kolekcja jest limitowana.


CHARLOTTE – KOLEKCJA 160 CM
Charlotte na co dzień mieszka i studiuje w Paryżu, stamtąd czerpie inspiracje. Do Polski wraca od czasu do czasu, na święta, przede wszystkim żeby zajmować się rozwijaniem 160 cm. – Nie chciałabym, żeby przez mój wyjazd 160 cm upadło. Przeciwnie, chcę rozwijać moje kolekcje. Jeśli mi się to nie uda, to i tak cały czas będę zajmować się modą – mówi.


Designerki same dbają o jak najwyższą jakość ciuchów – dobierają materiały, własnoręcznie szyją, a jeśli nie umieją, to powierzają to zadanie zaufanym krawcowym. Pracująca nad własną marką ubrań, Joanna Jachowicz przyznaje, że jakość ma dla niej fundamentalne znaczenie. - Wydaje mi się, że proporcja jakości do ceny w sklepach sieciowych nie jest właściwa. Klienci, którzy wymagają, żeby ich ubrania były jak najlepsze gatunkowo, wybierają młodych projektantów, bo wiedzą, że w kwestii jakości mogą im zaufać.
Od tych dwóch czynników – wysokiej jakości i niepowtarzalności produktu najczęściej zależy cena ubrań. Marysia od muffinkowych kolczyków mówi, że cena jej biżuterii nie jest zależna od zużytego materiału, ale od ilości pracy, które w nie włożyła. - Kolczyka - bułeczkę robię mniej niż dwie minuty. Za to bransoletka z hamburgerów wymaga większego skupienia, dlatego jest droższa.



MARIA – KOLEKCJA UBRAŃ  HAZZ
- Byłam z kolegą na imprezie, na której zrobiliśmy bardzo dużo zdjęć aparatem analogowym.  Na następny dzień rano nie pamiętaliśmy, co jest na kliszy. Kiedy wywołaliśmy film, było tam zdjęcie ściany   napisem „dazz”. Zamieniliśmy „d” na „h” i stwierdziliśmy, że to jest świetna nazwa na coś, nie wiedzieliśmy jeszcze na co. Padło na ubrania – wspomina Maria. Projektuje koszulki, powycierane bluzy i kurtki. Jest w trakcie tworzenia specjalnej kolekcji dla tancerek burleski. Uważa, że nie każdy może chodzić w jej ubraniach. - Kiedy widzę dziewiętnastoletniego chłopaka z takim wielkim napisem „Hazz” na plecach, który nie ma na siebie żadnego pomysłu i równie dobrze mógłby założyć koszulkę z H&Mu, to mam ochotę zdjąć z niego te ubrania. Nie cierpię spotykać ludzi w moich ciuchach – przyznaje.


Wydawać by się mogło, że te oryginalne i wykonane z niezwykłą starannością cudeńka – kolczyki, sukienki, chusty – kosztują o wiele więcej niż te, które możemy znaleźć w sklepach sieciowych. Tak naprawdę ich ceny niewiele się różnią od tych ze Złotych Tarasów czy Arkadii.

Ubrania dla ludzi, ubrania dla sztuki, ubrania dla pieniędzy

Każda z dziewczyn inaczej traktuje swoją pracę. Dla Kasi, projektującej biżuterię marki FancyMe, produkcja bransoletek to świetny biznes. - Widzę, że jest na nie moda, więc chcę ich sprzedać jak najwięcej, to wszystko – przyznaje. Oczywiście dla większości z dziewczyn projektowanie jest dodatkowym zarobkiem, rzadko jednak któraś robi ubrania tylko dla pieniędzy. Szczególnie, że utrzymanie się z tworzenia ciuchów albo akcesoriów jest w ich przypadku prawie niemożliwe.


KASIA – BIŻUTERIA FANCY ME
Sznurki, których Kasia używa do produkcji swoich bransoletek, sprowadzane są aż z Włoch. – Zależy mi na jak najwyższej jakości moich produktów. Sznurki polskie są beznadziejne, bardzo się mechacą. A te nie dość, że są porządne, odpowiednio grube, to jeszcze ładnie się błyszczą – mówi. Ale lubi też eksperymentować, na przykład z linkami marynarskimi lub bawełnianymi nitkami. Tworząc biżuterię, Kasia miesza swoje pomysły z sezonowymi trendami. – Chcę dodać trochę koloru do szarej rzeczywistości – uśmiecha się.


Dlaczego więc tworzą ubrania? Dla wielu z nich projektowanie to zabawa, hobby, albo rodzaj sztuki użytkowej. Ich praca często nie ma podobać się klientom, ale im samym. Eliza i Weronika, które robią eliwery, kolorowe ozdoby do włosów, mówią, że projektowanie jest dla nich formą ich własnej sztuki. - Jeśli nikt tego nie kupi, to trudno – ważne, że my dobrze bawiłyśmy się przy tworzeniu – śmieją się.


ELIZA I WERONIKA – OZDOBY DO WŁOSÓW ELIWER
Już mieszkanie dziewczyn - pięknie urządzone, wysokie, w starej kamienicy – świadczy o tym, jakimi są estetkami. Jak same przyznają, to jest jeden z najważniejszych powodów powstania Eliwera. - Podobają nam się te same piękne rzeczy. Najpierw założyłyśmy bloga z ładnymi zdjęciami, a potem postanowiłyśmy zrobić coś własnego. I tak, od kwiatka do kwiatka, powstał Eliwer. Do tej pory robiłyśmy małe, romantyczne kwiatuszki do włosów, a teraz przyszedł czas na okres wielki. Najlepiej barok. Ozdoby będą większe, bo chcemy mieć większą radość z ich robienia. Najchętniej założyłybyśmy na głowę całą szafę!


A jednak, ludzie kupują. Kto jest targetem projektantek? Oczywiście, to zależy od marki, ale prawie każda z dziewczyn powtarza: kobiety w wieku 20 – 30 lat, czasem trochę młodsze lub starsze, niebanalne, przebojowe, chcące się wyróżnić z tłumu. Ale od tej reguły jest mnóstwo wyjątków – designerki przyznają, że czasami są mile zaskoczone, kiedy do ich stoisk przychodzą starsze panie albo matki z dziećmi. Julianna i Natalia, czyli projektujący kolorowe szaliki kolektyw SiS, są przekonane, że ich dodatki można zakładać zarówno do dresów, jak i na wesele, jak kto woli. - Da się z nich zrobić właściwie wszystko, dla każdego, na każdą okazję. Mama Julianny ma prawie siedemdziesiąt lat, a jej siostrzenica– dwanaście, i obie noszą nasze szaliki – mówią.


JULIANNA I NATALIA – SZALIKI SIS
Gołębi, jasnopistacjowy, miętowy, bananowy, marengo – to tylko niektóre kolory szalików Julianny i Natalii. Przyjaciółki, od liceum prawie jak siostry – chociaż zaznaczają, że to nie od słowa „sisters” pochodzi nazwa ich kolektywu -  tworzą proste szale i biżuterię. W przyszłości marzą im się szalikowe wariacje, a jeśli się uda to może nawet rozszerzenie działalności o inne części garderoby. Bardzo się cieszą, kiedy widzą swoje szaliki na ulicy. - Raz byłyśmy na imprezie w Dolinie Muminków i sprzedałyśmy cały zapas szalików. Nagle okazało się, że wszyscy dookoła je noszą, to było wspaniałe uczucie.


Projektujące nie-projektanki

Pomimo tego, że non stop projektują, uparcie nie pozwalają nazywać się projektantkami mody – ewentualnie przyznają, że mają „własną markę”, „robią biżuterię”. Tak jakby „projektant” było zbyt dużym słowo, którego trochę się obawiają. Albo tak, jakby nie za bardzo chciały się przyznawać do polskiego świata mody.

Dziewczyny z Eliwera mówią, że absolutnie nie są projektantkami. - My nie tworzymy mody, ale pewien klimat – zarzekają się. Kasia od bransoletek FancyMe potwierdza, że większość jej wytworów to rzeczy autorskie, których nie można kupić w pierwszym lepszym sklepie. – Wolę traktować to jednak jako naukę, samorealizację i zdobywanie doświadczenia, a nie projektowanie mody – przyznaje.

Pasja pracy, czyli co dalej?

Projektantki niechętnie mówią o przyszłości, bo moda nie wydaje się być tym, co może im ją zapewnić. Większość z nich na razie sprzedaje ubrania i biżuterię wszędzie, tylko nie we własnym sklepie. Asia Jachowicz, chociaż marzy o swoim butiku, na razie nie chce w niego inwestować. - Do tego potrzeba po pierwsze dosyć dużych pieniędzy, a po drugie - własnych klientów - przyznaje. Marysia zapiera się, że nigdy nie otworzy nic swojego. - Bo ja mam tak, że jeśli moja pasja zamienia się w moją pracę, to tracę do niej serce – mówi, lepiąc kolejnego muffina.

Tylko nieliczne mogą liczyć na to, że w przyszłości uda im się otworzyć własny butik. Dlatego studiują: psychologię, architekturę, zarządzanie – dzięki temu nie muszą polegać na kaprysach mody, ale cały czas mogą się nią bawić.

Jednak większość dziewczyn chce rozwijać swoją działalność. Julianna i Natalia chciałyby szyć coś więcej oprócz szalików – może sukienki albo bluzy? Charlotte myśli nad pracą dla większej marki, ale w tym samym biznesie.  A Magdzie marzy się bardziej spektakularna wersja jej biżuterii. – Myślę nad czymś mniej użytkowym, a bardziej nadającym się do fotografowania. Chciałabym zrobić kolczugę z talerzy – to byłoby coś! 


JOANNA JACHOWICZ – KOLEKCJA UBRAŃ
Asia jako jedna z niewielu dziewczyn ma ukończone studia z projektowania mody i na swoim koncie pierwsze sukcesy – jej ostatnia kolekcje były już prezentowane na Offfashion w Kielcach, była też gościem zorganizowanego przez SGH Fashion Day. Projektuje w swoim mieszkaniu na warszawskim Nowym Mieście. Jej ubrania są proste, klasyczne, ale przyciągające uwagę. - Robię ubrania dla ludzi. Najbardziej bym chciała, żeby podobało im się to, co projektuję. Nie chcę iść w stronę awangardy; wolę tworzyć ciuchy użytkowe, a moim największym marzeniem jest to, żeby ludzie zaczęli w nich chodzić po ulicy.


Teraz najwięcej szans na promocję daje im Internet: dziewczyny korzystają z showroomów w grupach na Facebooku, a także ze specjalnych stron, które zajmują się rozpowszechnianiem nowej mody – jedną z najbardziej popularnych jest Cloudmine. Oprócz tego, w Warszawie działa kilka sklepów – galerii, w których znaleźć można tylko i wyłącznie produkty od młodych designerów – najbardziej znane to Love&Trade czy Encepence. – Staramy się dawać możliwości młodym osobom, które robiły swoje kolekcje na przykład na studiach. Na początku byli to projektanci głównie z Warszawy, z kręgu ASP, potem zaczęli dochodzić inni – mówi Kuba, pracownik w Encepence. -  Chcemy pokazywać rzeczy unikalne, których nie można znaleźć w innych sklepach – dodaje. Coraz bardziej popularne – nie tylko w stolicy, ale też w Krakowie, Trójmieście czy Rzeszowie – stają się też targi z wyrobami od projektantów, organizowane m.in. w klubie 1500 m2 czy Skwerze.

Masz się czuć fajniej, lepiej, bardziej odważnie

Dziewczyny przyznają, że to co robią, ma przede wszystkim dawać radość. Zarówno im, w szalonym procesie tworzenia, jak również klientom. Chcą, żeby warszawianki mogły z uśmiechem spojrzeć w lustro i pomyśleć: „jestem jedyna w swoim rodzaju”. Weronika i Eliza, opowiadając o eliwerach, podsumowują sens designerskich ubrań i dodatków. -Eliwery to imprezowa super-radość, zakładasz je na głowę i czujesz się trochę lepiej, fajniej, bardziej odważnie.  To jest tak, jak chodzenie na wysokich obcasach – nawet jeśli oprócz nich masz na sobie stary sweter, to i tak czujesz się kompletnie wystrojona – mówią z uśmiechem.
I chociaż ubrania od projektantów czasem mogą wydawać się niepotrzebnym wydatkiem lub zbędnym luksusem, chyba każda kobieta ma czasem ochotę założyć – w sumie za niewielkie pieniądze - sukienkę, kolczyki, czy zwykły kwiatek do włosów, który byłby niebanalny i stworzony specjalnie dla niej. Szczególnie, że dziewczyny wkładają w to, co robią nie tylko swój czas, pracę i talent, ale przede wszystkim – mnóstwo serca.

piątek, 16 marca 2012

Lena Rogowska

Dzisiaj zapraszamy do przeczytania reportażu Aleksandry Walasek o Lenie Rogowskiej.




Żyjąc od projektu, do projektu trudno jest myśleć o kredycie. Trudno też planować zakładanie rodziny, kiedy pozostaje się bez źródła finansowania na kilka miesięcy, bo nie uda się uzyskać dotacji na zrealizowanie pomysłu. A jednak ciągle składa wnioski do Biura Edukacji Kulturalnej. Naszą rozmowę przerywa telefon od Praktyków Kultury. W przygotowaniu jest pięć projektów: dwa z uchodźcami,  dom dziecka, szkoła i szczudła. Lena lubi jak „się dzieje”.

Lena Rogowska z wykształcenia jest teatrolożką, filozofką i absolwentką gender studies. W rzeczywistości animatorką kultury działającą w Stowarzyszeniu Praktyków Kultury, którego jest współzałożycielką. Zbigniew Hołdys na swoim facebooku pisze, że trzyma za nią kciuki. Jest młodą, piękną dziewczyną z odwagą w swych niezwykle zielonych oczach. Taką, o której nie pomyśli się, że przestrzenią jej pracy jest zakład poprawczy czy ponure podwórka Pragi. A to właśnie tam Lena praktykuje kulturę.

Najpierw okiełznała chłopców z Pragi.

W czasie studiów współpracowałam z teatrem niezależnym Remus. Chłopcy z okolicy nas tam nie lubili. Rzucali  kamieniami w okna teatru. Niewiele wtedy wiedziałam o takich dzieciakach. Razem z Grupą Pedagogiki Animacji Społecznej wpadliśmy na pomysł by w coś ich zaangażować. Tomek ze Stowarzyszenia bardzo dużo nam o nich opowiadał. Pokazał mi, że tuż obok nas istnieje świat, który wcale nie jest taki różowy. Chciałam jakoś ułatwić życie tym dzieciakom.

Zrealizowaliśmy razem kilka projektów. Kobiecie niełatwo zdobywa się autorytet w takim środowisku. Bardzo trudno było wyizolować relacje damsko – męskie. Chłopacy nie godzili się na to, że nagle dziewczyna będzie nimi rządzić. Wcale nie chciałam rządzić, ale ktoś musiał koordynować prace. Poczułam jednak, że ich lubię i że oni lubią mnie. To było fajne uczucie.

Do Zakładu Poprawczego w Falenicy trafiła autobusem 146.

Opowiedziałam o swoim szalonym pomyśle dyrektorowi Sadowskiemu. Chciałam uczyć dziewcząt pieśni ludowych. „Droga wolna” - odpowiedział. Znajomi reagowali różnie. Niektórzy byli przerażeni. „Nie dość, że jedziesz pracować do poprawczaka, to jeszcze z dziewczynami” - mówili. Złożyłam odpowiednie wnioski, uzyskałam dotacje. Pół roku później rozpoczęłam warsztaty.

Było strasznie. Zajęcia rozpoczęły się w wakacje. Warsztaty były obowiązkowe, przyprowadzono 40 dziewczyn, przyszli też rodzice i strażnicy z zakładu. Stałam przed salą pełną ludzi razem z moją przyjaciółką Pagą. Nie umiałyśmy wtedy jeszcze śpiewać (uczeniem miała się zająć nasza koleżanka Monika, ale niestety nie mogła się zjawić z ważnych powodów). Byłyśmy twarde, ruszyłyśmy z pierwszą pieśnią. Fałszowałyśmy. Żeby wybrnąć Paga powiedziała, że tak właśnie się śpiewa tradycyjne pieśni i czasem można odnieść wrażenie, że się fałszuje.

„Skąd wy chłopcy wiecie, że ja miałam dziecię”

W czasie pracy było milion momentów zwątpienia. Dziewczyny rezygnowały. Przychodziły do mnie po zajęciach i mówiły po prostu: „Lena, ja już nie będę chodzić. To cześć”. Było mi przykro. Czasem się obrażały, były zazdrosne. Ważne jest by poświęcać po równo każdej tyle samo uwagi, one są na to bardzo wyczulone. Miały mi za złe, że którąś faworyzuje, choć nie robiłam tego celowo. Zdarzały się konflikty. Ale zawsze w końcu przepraszałyśmy się, rozmawiałyśmy i okazywało się, że jednak może być dobrze. Nieraz spędzałyśmy całe zajęcia leżąc na materacu i gadając. To też było ważne.

Pierwszy koncert wiązał się z lękiem. Przez zakład przewija się mnóstwo ludzi z zewnątrz. Przychodzą studenci i przeprowadzają z dziewczynami ankiety – one tego nienawidzą. Czują się wtedy jak „małpy w zoo”. Przed występem bały się, że ludzie przyjdą jedynie po to, by zobaczyć „dziewczyny z poprawcza”. Udało mi się je przekonać, że zgromadzą publiczność, która naprawdę chce usłyszeć te piosenki. Odkurzyłyśmy stary amfiteatr za zakładem. Mimo późnej jesieni, koncert odbył się na powietrzu. Zależało mi, by uzyskać atmosferę wolności. Przyszło dużo widzów, wielu z nich rzeczywiście się wzruszyło. Dziewczyny zbierały gratulacje. Czuły się wyjątkowo. Po koncercie jedna z nich powiedziała mi, że te pieśni są brzydkie, ale jak się je długo śpiewa, to zaczyna się płakać. Taki też był mój cel, kiedy do nich z nimi przyszłam. Chciałam, żeby w dziewczynach coś się otworzyło.

Wbrew pozorom pieśni pasują do dziewczyn. Są niepokorne. W jednej matka wyznaje, jak porzuciła własne dziecko. Albo zaszła w ciąże ot tak, a potem ją przerwała. Dziewczyny jednak chciały czegoś innego. Przynosiły mi własne teksty. Zaczęłyśmy rapować. I wtedy odkryłam jak moim pieśniom jest blisko do uwielbianego przez dziewczyny hip hopu. I tu i tu ktoś opowiada swoją historię. Odwołuje się do przeszłości, dotyka spraw trudnych, często osobistych. Przygotowałyśmy nowe koncerty, w nowej formie. Czymś niesamowitym było ściągnięcie do Falenicy francuskiego rapera Kohndo z La Cliqua z którym zrealizowałyśmy projekt Audiostacja.Falenica.

Skłodowska - Curie? Tak, mieszkałam na takiej ulicy!

Postanowiłam zrobić krok dalej. Zaprosiłam dziewczyny do udziału w  „Całej w pikselach”. To był  projekt skierowany do młodzieży, szukający w historii kobiet. Przyglądaliśmy się warunkom, w jakich zyły kobiety, zadawaliśmy pytania, dlaczego kobietom nie pozwalano studiować na uniwersytetach, posiadać majątków, pracować. Angażując w to dziewczyny z Falenicy chciałam wpłynąć na ich sposób widzenia kobiecości. One myślą, że świat jest rządzony przez mężczyzn i że to jest w porządku. W przeszłości napatrzyły się na dużo przemocy, ich mamy często były bite. Mają przekonanie, że kobiety powinny być słabe, a kiedy próbują być silne, to zamyka się je w zakładach.

Przygotowując je do tego przybliżałam im postaci polskich bohaterek. Na początku zapytałam, czy mogą jakieś wymienić. Cisza. Rzuciłam kilkoma nazwiskami. Nic im to nie mówiło. Gdy padło „Skłodowska - Curie”, jedna z dziewczyn poderwała się krzycząc: „ja wiem!”. Okazało się, że mieszkała kiedyś na ulicy Skłodowskiej - Curie.

Z „Całą w pikselach” trafiłyśmy do trzech warszawskich gimnazjów. Na początku dzieciaki trochę się bały „dziewczyn z zakładu”. Kiedy przyjechały, zobaczyli, że są zupełnie normalne: Przychodziły na zajęcia przygotowane. Miały nowe pomysły. Zagrały koncert dla dzieciaków. Pojawiło się nawet przekonanie, że to fajnie, że też „chciałbym do zakładu, tam się robi tyle ciekawych rzeczy„. Gimnazjum, to przecież taki okres, kiedy jest moda na to, by być niegrzecznym. Musiałyśmy tłumaczyć, że to wszystko wcale tak dobrze nie wygląda.

Różowo i niebiesko

Dziewczyny stanęły na wysokości zadania. Z gimnazjalistami było trudniej. Według scenariusza zajęć prosiłam najpierw uczniów by wymienili bohaterów historycznych. To pytanie jest podchwytliwe, nie dodawałam „i bohaterki”. Gimnazjaliści podawali tylko mężczyzn. Z czasem zauważali, że wśród wymienionych osób nie ma kobiet. Ale gdy pytałam, czy wiedzą dlaczego, bardzo często padała odpowiedź „Bo były głupsze”. „Cała w pikselach” pokazała, że mimo iż żyjemy już w innych realiach od małego kierujemy się według dwóch wydeptanych ścieżek. Dziewczynki na różowo, chłopcy na niebiesko. Próby wprowadzania zmian, choćby jak przez ten projekt są trudne. W jednym gimnazjum pewien chłopiec trafił do pani pedagog z wyrzutem, że ma podejrzenie, że te zajęcia prowadzą feministki. „Tak, Bartku – odpowiedziała wtedy pani pedagog. - Ale to nie jest zakazane”. Chłopak był zdziwiony: „To one mogą tu przychodzić?!”.

Uchodźcy, dom dziecka i szczudła

Nie jestem animatorką kultury z wykształcenia, chociaż tak pracuje. Na razie się tym zajmuje, nie wiem co będzie dalej. Teraz zbliża się termin składania wniosków, z Praktykami Kultury przygotowujemy pięć projektów: dwa angażujące uchodźców, jeden w domu dziecka, w szkole i warsztaty szczudlarskie.

Często słyszę pytanie, czy warto się tak się poświęcać. Nie czuję, żebym pracując z dziewczynami się poświęcała. To taki styl życia. Ale warto zobaczyć, że dziewczyny są w stanie uwierzyć, że wszystko jest możliwe. Nawet jeżeli ta wiara nie trwa długo. Często przegrywają w zderzeniu z rzeczywistością. Kiedy w zakładzie robią wszystko na komendę odzwyczajają się od samodzielnych decyzji. A prawdziwe życie składa się z samych samodzielnych decyzji. Ja z nimi pracuję, a potem ich wyroki się kończą. Wychodzą. Większość nie jest z Warszawy, wyjeżdżają więc daleko i mimowolnie kontakt się urywa. Jest coś we mnie, co się nie godzi na to, co się później z nimi dzieje. Opuszczając placówkę są pozostawione praktycznie same sobie. Życie jest trudne, sama sobie z nim często nie radzę, więc jak ma poradzić sobie osiemnastoletnia dziewczyna, która zamiast wsparcia od rodziny ma bagaż trudnych doświadczeń? Te dziewczyny naprawdę mają w sobie ogromny potencjał. Pisały fantastyczne teksty. Przyniosłam piosenkę Ewci na wykład z socjologii, który prowadziłam na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pani profesor była zachwycona tym tekstem. Stwierdziła, że nawet studenci, by czegoś takiego nie napisali. Z Ewcią akurat mam kontakt do dziś. Urodziła dziecko. Nie pracuje, uczy się. Jest szansa, że skończy gimnazjum.




środa, 14 marca 2012

Kobiety zwyczajne - niezwyczajne

Dziś ogladamy i czytamy to, co przygotowała Joanna Jeżewska. Jej bohaterkami są sprzedawczynie z bazaru przy ul. Banacha oraz jedna z jej koleżanek, Ola - dziewczyna, która odważnie radzi sobie z faktem, że jej ciało pokryte jest bliznami. Kobiety zwykłe, a jednocześnie zupełnie nadzwyczajne.

Ja nie jestem jakaś taka nadzwyczajna,
Taka ładna, taka mądra ani nic.

Wiele dzisiejszych kobiet wyraża opinie o sobie przypominające zdanie z wiersza Agnieszki Osieckiej. Wielu przechodniów mija je bez mrugnięcia okiem.

Właśnie dlatego wybrałam bazar przy Banacha. Z pozoru to szare miejsce z klimatem z lat 90 i stertą niepotrzebnych przedmiotów. W rzeczywistości możemy tam spotkać niezwykłe kobiety, bohaterki dnia codziennego.

Tuż przy wejściu widać rzędy plastikowych głów, a na nich kapelusze, peruki, chusty. To sposób Pani Elżbiety na ubarwienie codzienności. Pośród smutnych ludzi i brzydkich rzeczy wyróżnia się niesamowitą pasją, ale również niespotykaną radością i bijącym od niej blaskiem. Odważnie mówi, że perukę już ma na głowie, jest chodzącą reklamą własnego stanowiska. Reklamą, jakich dziś już się nie spotyka - ciepłą i prawdziwą.



Gdzieś dalej, na uboczu, w małej budce zauważam Panią Kazimierę. Odcięta od innych plotkujących handlarek całymi dniami zajmuje się precyzyjnymi poprawkami odzieży. Swoją pracą ratuje warszawskie kobiety wszystkich pokoleń. Ta bardzo nieśmiała krawcowa nie widzi nic wyjątkowego w swoim zawodzie chociaż bardzo go lubi. A ja zastanawiam się jak wiele ubrań uratowała przed wyrzuceniem, a tym samym ulepszyła czyjś dzień.



Ładny wygląd obecnie może uzyskać każdy, dlatego by być prawdziwa kobietą potrzeba również wyjątkowego wnętrza. Takim przykładem jest Ola. Stanowi idealne zaprzeczenie powiedzenia, że kobiety to słaba płeć. Nie jest jedynie piękną 20-latką, ale przede wszystkim inspiracją by czerpać radość z tych najmniejszych chwil, każdego dnia. Nauczyła mnie, że aby zostać bohaterką nie potrzeba wielkich osiągnięć i umiejętności w stereotypowym znaczeniu. Jest żywym dowodem, że tę najtrudniejsza walkę o siebie, szczęście i najbliższych można wygrać będąc na przegranej pozycji.



wtorek, 13 marca 2012

Kurierka

Dziś materiał o Darii - kurierce rowerowej, którą sportretowały Tola Gugała (zdjęcia) i Natalia Kicińska (rysunki).








piątek, 9 marca 2012

Nie mam miejsca, żeby je rozłożyć

Dziś prezentujemy reportaż radiowy Eli Burzy - opowieść o młodych, początkujących artystkach, które szukają własnego miejsca do pracy. Zapraszamy do słuchania!




Prezentujemy też ilustrację Bogny Kowalczyk do tego reportażu.


czwartek, 8 marca 2012

Zdolne dwudziestolatki

Dziś przedstawiamy cykl zdjęć Julianny Czapskiej, która sfotografowała zdolne dwudziestolatki. Miłego oglądania!




Martina Matwiejczuk

Na co dzień studentka prestiżowej londyńskiej uczelni UCL, z pasji natomiast – piosenkarka. Zaczęła śpiewać w wieku 12-13 lat, w Sienna Gospel Choir. Szybko okazało się, że Martyna ma duży talent i jeszcze większy zapał do muzyki. Śpiewała w Natural Born Players, występowała z najbardziej znanymi twórcami hip hopu w Polsce jak Sokół i Pono czy Ten Typ Mes. Kiedy miała 17 lat najczęściej można ją było spotkać w warszawskim klubie Tygmont, gdzie dawała koncerty bluesowe. Teraz, jako dwudziestolatka, ma już na koncie debiutancką EPkę (czyt. „Extended Play”), wydaną przez OtraBarwa Studio, występowała też ostatnio w programie Kuby Wojewódzkiego. Jej głos porównuje się z głosem takich wokalistek, jak Erykah Badu. Brzmienia, w których najlepiej się odnajduje, oscylują pomiędzy rythm and blues, elektroniką a muzyką popularną. Jest osobą niezwykle pracowitą, oryginalną i uzdolnioną. Z pewnością usłyszymy o niej więcej już niebawem.

Moje miejsce na świecie? Zdecydowanie Warszawa. Tutaj mam wszystkie kontakty, wszystkich znajomych, przyjaciół, rodzinę. No i przede wszystkim to tu stawiałam pierwsze muzyczne kroki: nauczyłam się śpiewać, nagrałam pierwsze studyjne kawałki, poznałam tyle inspirujących mnie ludzi. Jestem silnie związana z tym miastem.





Karolina Winkowska

Częściej ją spotkasz na wodzie, niż z suchą stopą. Karolina jest bowiem mistrzynią Polski, a przy tym jedną z najlepszych dziewczyn na całym świecie (!) w coraz bardziej popularnym sporcie ekstremalnym, jakim jest kitesurfing. Dyscyplina ta, której historia ma mniej więcej tyle samo lat, co sama Karolina, polega na pływaniu na niewielkich deskach (o długości około 125-150cm), z użyciem latawca jako żagla. Natomiast sama konkurencja freestyle, w której nasza rodaczka zdobywa coraz to wyższe tytuły, polega na wykonywaniu jak najbardziej skomplikowanych ewolucji podczas skoku. Karolina w roku 2011 po raz piąty z rzędu obroniła swoją trzecią pozycję wśród kobiet z całego świata, które sprawdzają się w oficjalnych międzynarodowych zawodach kitesurfingowych PKRA. Sport ten to już nie tylko jej pasja – to całe życie. Nawet zimą trenuje w różnych zakątkach ziemi, goniąc za wiatrem, słońcem i wodą. I choć rzadko można złapać Karolinę w polskiej stolicy, to z pewnością warto zwrócić ku niej oczy i trzymać kciuki za dalsze sukcesy.

Oczywiście, że lubię Warszawę! Byłam już w wielu miastach w Polsce i na świecie i są one wszystkie bardzo do siebie podobne. Dużo lepiej czuję się w nadmorskich mieścinach, na plaży i rzecz jasna na wodzie. To w Warszawie jednak mieszkam na stałe – mam swój apartament, ulubioną Kępę Potocką czy ścieżkę rowerową nad Wisłą. Lubię w tym mieście przede wszystkim to, że zawsze jest co robić, gdzie wyjść z przyjaciółmi. Brakuje mi kite’a, ale jednocześnie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że rzadko kiedy nudzę się w Warszawie.





 Michalina Olszańska

W wieku sześciu lat, jak tylko nauczyła się łączyć litery, napisała swoje pierwsze opowiadanie. Dziesięć lat później miała już na koncie pierwszą wydaną powieść. Michalina ma niecałe dwadzieścia lat a może spokojnie już nazwać siebie pisarką. Łącząc swoje dziecięce zamiłowanie do bajek i baśni, a także młodzieńcze zainteresowanie legendami oraz mitami z każdego zakątka świata, tworzy swój własny styl, który chętnie czytają i dzieci, i dużo starsi czytelnicy. Na tę chwilę wydała w sumie dwanaście książek - do najbardziej znanych należą Dziecko Gwiazd Atlantyda i Zaklęta. I nie przestaje pisać – codziennie wczesnym rankiem oddaje się tej grze wyobraźni, przed pójściem do Akademii Teatralnej. Poza tym, że Michalina pisze i uczy się aktorstwa, ukończyła także szkołę muzyczną, w której odkryła swój kolejny talent oraz pasję, czyli grę na skrzypcach. Kilka lat temu wystąpiła solo, przed dwutysięczną publicznością w Filharmonii Berlińskiej, gdzie zagrała Introdukcję i Rondo Capriccioso C. Saint Seansa. Wiemy więc już na pewno, że mamy do czynienia z artystką wszechstronną. I myślę, że przekonamy się jeszcze, jak bardzo.

Nie mogłabym mieszkać w innym mieście. Od dziecka jestem zakochana w warszawskiej starówce, skończyłam tu szkołę muzyczną, grałam na tutejszych uliczkach, teraz jestem w Akademii Teatralnej. Całe moje życie poświęcam literaturze, muzyce i aktorstwu i wiem, że nigdzie indziej, tylko tutaj kultura i sztuka rozwijają się najprężniej. Ewentualnie jeszcze w Krakowie, który też bardzo lubię. Ale mimo wszystko – Warszawa.

środa, 7 marca 2012

Burleska

Prezentujemy reportaże zrobione przez uczestniczki Projektu Warszawianka. Codziennie jeden, codziennie inny. Na początku - dziewczyny zafascynowane burleską sfotografowane przez Paulinę Wodzyńską.