Marta Zabłocka - rysowniczka (zycie-na-kreske)
Pamiętam, jak na fanpage’u
strony rysunkowej miałam 36 osób. I jakaś osoba odeszła.
Strasznie panikowałam. To koniec, obraziłam czyjeś uczucia. Trzeba
zlikwidować tę stronę.
Pierwsze
posty zaczęłam wrzucać na bloga chyba w 2010 roku. Ale rysowałam
wcześniej. To będzie już około 5 lat. Rysunki, które są teraz
publikowane, mają swoje źródło w rysunkach zeszytowych. Wtedy
sporo tego było do szuflady. Przełamywałam barierę między
szufladą domową a internetową. Wrzucałam do sieci i sprawdzałam,
co się stanie.
Im
brzydziej, tym lepiej.
Pamiętam taki moment, kiedy
widziałam prace, które były dla mnie tak brzydkie, że aż ładne.
Miały właśnie to coś, ten pomysł. To były prace Janka Kozy,
blog Trzask Prask Pikczers. Strasznie paskudne te rysunki, ale dla
mnie tak piękne. A sama twierdziłam, że się do tego nie nadaję.
Powinnam skończyć jakieś studia - nie wiadomo kiedy i na jaką
ocenę. Zamiast myśleć o tych argumentach dlaczego nie, zaczęłam
coś robić. Bardzo lubię te swoje rysunki. Zdaję sobie sprawę, że
ludzie robią piękne rzeczy, a ja się nimi też cieszę i
inspiruję. Z drugiej strony przeczytałam świetną wypowiedź
jednego z rysowników – Johna Porcellino, dlaczego brzydko rysuje.
Powiedział, że świat się może skończyć jutro, dlaczego on ma
spędzić 3 godziny nad jedną pracą, żeby ładnie wyglądała? Nie
o to przecież chodzi.
Jeśli szukasz jakiejś zabawy
słowem, to na pewno to u mnie znajdziesz. Natomiast są takie prace,
które wymagają dopracowania, kredki, jakoś to dopieszczam,
zmieniam kolor. Ten proces sam mnie prowadzi. Przy tworzeniu czegoś
głowa ci pracuje i w pewnym momencie rzeczy same dzieją się
w tobie i po prostu wypluwasz gotowy pomysł.
Marzenia
Właściwie
już skończyłam mój drugi komiks. Niedługo się ukaże. Jeszcze
tylko jakieś tam okładeczki.
Przez te kilka lat zmieniło się
bardzo dużo. Wydarzyło się bardzo wiele. Jakaś niezliczona liczba
osób zagląda na stronę życia (zycie-na-kreske). Widzę, że
tendencja jest wzrostowa. Wszystkie te książkowe współprace.
Teraz pracuję dla jednego z urzędów warszawskich. Działania z
organizacjami pozarządowymi. Team komiksowy, w który się
zaangażowałam. To jest mnóstwo. Moje marzenie o książce
papierowej - teraz lada chwila będzie druga, a już myślę o
trzeciej. Tylko nie mam czasu zacząć. Ostatnio rysowałam dla
Hospicjum Dla Kotów Bezdomnych. Nie można siedzieć na dupie i nic
nie robić. A to sobie kupić to, siamto, a resztę mieć w nosie.
Jest tak wiele do zrobienia. Cieszę się, że ktoś chce moje prace
i mogę także w taki sposób wesprzeć organizacje i osoby, które
są dla mnie ważne.
Z drugiej strony jest taki moment
konfrontacji, też finansowej. Chyba wielu twórców orientuje się,
że nie jest tak łatwo utrzymać się z działań, o których się
marzy. Na pewno nie przestanę rysować, bo to jest szalenie ważna
część mojego życia. Pieniądze oczywiście mają znaczenie.
Rysowanie łączy się dla mnie przede wszystkim ze sposobem, w jaki
chcę pracować, w jaki chcę być traktowana i jak ja chcę
traktować innych. Chcę też dalej się udzielać prospołecznie,
prozwierzakowo.
Jest też trochę takiego
cwaniakowania. Rysowanie/wymyślanie nie jest namacalne jak pralka
czy telewizor, za to nie trzeba płacić. Jeśli według kogoś to
jest tak prosto zrobić, to niech zrobi to sam i nie zawraca innym
głowy. Czy komercyjne firmy, które domagają się zdecydowanie
niekomercyjnych stawek – obciach!
Ale ostatecznie uważam, że bilans
jest na ogromny plus. I mam poczucie, że jeszcze mnóstwo mogę
zrobić, nauczyć się. Chociażby poznać więcej pędzelków w
programie, poekscytować się nim. Poszaleć w zeszycie, pisakami.
Mam
postanowienie noworoczne, żeby usiąść i sobie pomyśleć, co ja
bym chciała, co jest realne, co mnie pociąga, w którą stronę
warto iść, taki czas na marzenia i ich realizowanie. Zwykła praca
może być od tego, że siedzisz, zarabiasz pieniądze i płacisz
rachunki. A tu mam taki swój obszar, gdzie głównym motywatorem nie
jest wyznacznik finansowy. Nie ma obawy, że świat się zawali
i zostanę z 50 kredytami na głowie. Że muszę robić rzeczy
nawet wbrew sobie. To bardzo procentuje.
Obserwacja
Wiele osób ma swoje obserwacje.
Każdy myśli, przeżywa i to jest kwestia ubrania tego w jakiś
sposób. Ktoś napisze piosenkę, ktoś narysuje, sfotografuje, ktoś
nabazgrze coś na murze. Rozmawiasz z ludźmi albo coś tam sobie
snujesz w głowie w ciągu dnia, coś czytasz, oglądasz, idziesz i
masz 'ping' myśl. Szkoda mi było takich sytuacji i pomysłów,
które odeszłyby w niepamięć. Rysowanie okazało się super
wyjściem.
Przyznaję, że zaniedbałam
fotografowanie. Gdzieś tam w kąt rzuciłam. Jak patrzę na swoje
stare zdjęcia z gatunku „wychodzisz na miasto i wtedy sobie
pstrykasz”, to są to trochę zdjęcia grozy. Po prostu widzę,
ile nauczyłam się w międzyczasie. W fotografowaniu nie mam
wciąż tyle śmiałości, żeby robić bardziej intymne portrety
innych. Częściowo jest to też kwestia mojego wygodnictwa, ale i
korzystania z możliwości komórki
- instaluję sobie aplikacje do zdjęć, filtry, coś kombinuję i
się tym bawię, ale to najczęściej trafia do mojego komputerowego
archiwum.
Parę lat temu, w księgarni,
trafiłam na super zeszyt. Był strasznie drogi, ale pomyślałam
sobie, że na pewno dobrze go wykorzystam. Postanowiłam tworzyć
jeden rysunek dziennie i to robiłam. Zobaczyłam ten zeszyt po
miesiącu czy dwóch, jak jest zamknięty, wypełniony. Poczułam, że
to się wydarzyło naprawdę. To mnie nakręciło i powstał jakiś
efekt lawiny i kolejne pomysły, pozornie od czapy. Wcześniej w
życiu nie miałam do czynienia z tabletem. Od czasu zakupu leżał u
mnie zapakowany dwa miesiące. Jak już go podłączyłam do
komputera, to był szał i zapomniałam o zeszycie. Pomyślałam,
że nigdy więcej. A teraz wracam do zeszytu i odkrywam pisaki.
Przyznaję, że przeżywam ponowną miłość. Uwielbiam
rysowanie w komputerze, ale to w zeszycie ma w sobie coś takiego, co
tradycyjne książki. Możesz dotykać papier, coś ci się rozmaże
i to jest już trochę inne życie. Dużą rolę odgrywa narzędzie:
pisak, długopis, kredka, linia. Nie ma opcji, że cofniesz ruch. Po
prostu jest plama, to teraz rysuj z nią! Dostałam pod choinkę
flamastry, takie kolory, których sama bym sobie nie kupiła. To też
powód do kolejnych eksperymentów. Mikołaj był pod tym względem
bardzo dobry.
Cwaniara
Bardzo lubię to, co Sylwia Chutnik
robi ze słowem. To są słowa czasem zapomniane, takie, przy których
łza kręci się w oku. Sylwia pisze bardzo obrazowo, to trafia do
moich emocji. Nie jakieś czupurne awanturowanie się, tylko świetna
argumentacja połączona z przesłaniem. Myślę, że przy
„Cwaniarach” Sylwia przytuliła mnie w odpowiednim momencie. Taki
następny
etap mojej drogi, na którym ktoś kolejny, ważny, we mnie uwierzył.
Praca do czyichś tekstów to tworzenie czegoś, czego sama nie
wymyśliłabym. Ale dzięki temu, że ktoś mi pokazał kawałek
swojego świata, swojego myślenia, jakąś swoją opowieść, to
wydobyłam z siebie coś jeszcze innego. To było też trochę
zabawne, że musiałam myśleć o tym, jak to ma być
rozplanowane w książce, żeby ilustracja nie zajmowała 3 kolejnych
stron, a później przez 30 nie pojawił się żaden rysunek.
Szukałam takich fragmentów, które mnie poruszają i będą
pasowały do rytmu książki. Bo tam trzeba było rysunek co jakieś 10
stron.
Hormony
Chyba przede wszystkim wkurza mnie
bezsilność. Jak wiem, że nie mogę czegoś zrobić. Jak widzę, co
się dzieje dookoła. Takie niby banały, jak ludzie traktują
zwierzęta, jak odnoszą się do siebie. Wkurza mnie, jak ludzie
śmiecą, jak nie zwracają uwagi, że ktoś jest nieprzyjemny. To
śmiecenie na ulicy, papieroski ciach na chodnik, zanim się wejdzie
do autobusu. Unikanie odpowiedzialności, brak odwagi, żeby
powiedzieć: hej, to jest nasza przestrzeń. Wkurza mnie też
teoretyzowanie. Ludzie se siedzą na tyłku, mówią, jakby to było,
zamiast po prostu wyjść na ulicę i coś działać tu czy tam. Albo
pomóc sąsiadce wejść na górę, wnieść jej siatki, zrobić
komuś zakupy, wyprowadzić psa, przytrzymać drzwi. To są takie
zwykłe rzeczy, które możemy dla siebie robić. Choć przyznaję,
że ja nie zawsze je robię. Nie będę sobie dodawała.
Też wkurza mnie taka moja globalna
bezsilność. Jak wchodzę do internetu i czytam wiadomości, to
myślę sobie kurwa, kto tak naprawdę rządzi. Ludzie się
napierdalają, handlują sobą nawzajem, zabijają się. Te wszystkie
rzeczy ekologiczne. W głowie się nie mieści, bo to jest takie
przytłaczające.
Lucek,
Emil, Charles, Kury, Królik, Węże i inne
Strasznie trudno byłoby mi pracować
ze zwierzakami. Dom tymczasowy nie wchodzi w grę. Jak znalazłam
Charlesa, mojego ostatniego kota, to już po godzinie wiedziałam, że
go nie oddam. I tak się bałam, że ktoś odpowie na ogłoszenie
w internecie, że go chce. Byłam w takim strachu. Tak samo było z
Emilem, moim drugim kotem. Strasznie trudno jest mi oglądać te
nieszczęścia, u ludzi też. Tak mówię, że zwierzaki mi
bardziej odpowiadają i jest tak z różnych względów. Uważam, że
ludzie im wyrządzają tyle okrucieństwa, ale to, co ludzie robią
sobie nawzajem też ściska za serce.
Teraz współpracuję z hospicjum dla
kotów. Dla mnie takie graficzne zadania są super rozwiązanie, bo
robię coś dla nich czy dla innych organizacji prozwierzakowych i
już nie patrzę na całe to cierpienie. Wiem, że ono jest, ale nie
oglądam tego, bo potem dochodzę do siebie przez ileś tam dni.
Dałam sobie to prawo, żeby się nie zmuszać, tylko wspierać na
tyle, na ile jestem w stanie potem normalnie funkcjonować. No a tu
dziewczyna z hospicjum poprosiła mnie, żebym narysowała ich koty.
Jeden nie ma uszu. Drugi nosi pieluchę. A trzeci nie ma tylnych łap
i ogona. Jak ona mi to napisała, to ja w ryk. Ale siadłam i
ogarnęłam temat, bo to ważne sprawy.
Życia
Nie ukrywam, że te historie są
inspirowane jakimiś wydarzeniami z mojego życia, ale ja je sobie
przetwarzam albo wymyślam coś. Wypracowałam sobie taką zasadę,
że dopóki nie dopowiadam publicznie, o czym jest historia, skąd
się wzięła, to nie robię sobie własnej strony
ekshibicjonistycznej i mam swój margines bezpieczeństwa i mimo
wszystko anonimowości Ostateczną prawdę znam ja i osoby, z którymi
rozmawiam. To mi pomaga zachować dystans. Postanowiłam też
przestać czytać recenzje. Jestem twardzielką, ale wiem, że moja
twardzielkowatość ma swoje granice.
Mój dystans radykalnie się kończy
wtedy, kiedy moje prace są wykorzystywane w takich celach, w których
sobie nie życzę – np. ostatnio jedna z firm wykorzystała do
reklamowania swoich produktów. Zdaję sobie sprawę, że w
internecie wszystko żyje i ludzie mogą się inspirować. Ale czasem
warto zapytać. Wolałabym bardziej interakcję niż takie ciach, że
ktoś bierze bez pytania. Na wiele rzeczy się zgadzam, ale też
zdarza mi się odmawiać. Jestem za inspirowaniem się, ale też do
pewnego momentu. Mam taką potrzebę obsikiwania swojego, przyznaję.
Nie na wszystko jestem taka otwarta. Na pewno nie zgodziłabym się
na coś, co jest niezgodne z moimi poglądami. Denerwuje mnie też
ucinanie podpisów. No i też wychodzę z założenia, że fajnie
jest się poinspirować nawzajem, zamiast kopiować. Że inni też
robią super rzeczy, niektórych trzeba tylko troszkę wesprzeć.
Inspiracje
Gromadzenie komiksów, oglądanie i
czytanie to u mnie jakaś świeżynka. Zdarzyło mi się trafić na
kilka komiksów dziadów, przyznaję. Ale sporo cudownych. Jak
zaczęłam interesować się rysowaniem, to jakoś siłą rzeczy
trafiałam na rysujące dziewczyny. Asia Bordowa robi świetne rzeczy
– widać ją w sferze pozarządowej, anarchistycznej. Agata Dudek
świetnie rysuje. Aga Pixa - pożeram jej prace oczami. Uwielbiam
Olgę Wróbel, która ma taki sarkastyczny dystans. Wspaniałe są te
historie. Kasia Szaulińska chyba gdzieś zniknęła, ale te jej
historie też świetne. Też edukacyjne – chociażby o punkcie G.
To jest super mądra osoba. Edyta i Marta Bystroń – to są
utalentowane dziewczyny, mają takiego powera i od wielu lat robią
coś swojego. Wydają ziny. Kiedyś widziałam ich filmiki video z
psychobaletem, jak tarzają się po wykładzinie i mówią, że każdy
powinien spróbować. Jakieś szalone. Czasem któraś z osób, które
zaglądają do mnie, czymś się podzieli. Wiele razy dzięki temu
miałam przyjemność oglądać rewelacyjne prace i niech tych pracy
powstaje jak najwięcej. Szkoda, żeby to gdzieś tam na jakiejś
karteluszce się przewalało. Agata Krynicka jest jedną z takich
osób, która mnie rozbroiła swoją wszechstronnością i talentem –
pokazała mi swoje archiwum od czasów dzieciństwa! Coś
wspaniałego! Jest sporo interesujących dziewczyn, ale mogłyby być
bardziej widoczne. Wydawnictwo Centrala, z którego chyba najbardziej
kojarzony jest Michał Słomka, który zachwyca mnie swoją
otwartością, wrażliwością i po prostu fajnością, stawia na
publikowanie niesztampowych albumów. Wydają sporo rzeczy zrobionych
przez dziewczyny. To stoi w opozycji do powszechnego nurtu, w którym
jednak facetów jest więcej. A to, że facetów jest bardzo wielu
w przestrzeni publicznej, to jest w cudzysłowie taka norma
kulturowa. Świetnie, że te dziewczyny się pokazują. Nie chodzi o
to, że facet ma iść out.
Kiedyś
jechałam do domu tramwajem i wszedł gość. Taki zaniedbany, w
jednej ręce siata, w drugiej harmonijka. Zrobił jakieś
fiu-fiu. Fiu-fiu było o niczym i zaczął zbierać kasę. Wtedy
pomyślałam sobie, też stereotypowo, że babka ubrałaby się
zajebiście, umalowałaby oko, weszłaby do tramwaju i wyglądałaby
pięknie, ale pomyślałaby, że i tak nie jest wystarczająco
dobrze, żeby o coś poprosić. Czasem tylko trochę trzeba je
wesprzeć, żeby robiły jakieś super rzeczy, żeby się rozwinęły,
odpłynęły w to, dały sobie prawo, by poćwiczyć. Jasne, że to
jest często brzydkie na początku. Bo jak mamy się nauczyć,
skoro nie ćwiczymy? Jeśli sprawia nam frajdę rysowanie,
to rysujmy. Jeśli chcemy wrzucić do sieci, to wrzućmy. Warto
to robić, a nie kastrować się. Wszystko jedno, jakiej jesteś
płci. Jeśli masz z tego frajdę, to to rób. Po co masz sobie
zabierać coś fajnego?
Zabawa płcią, którą uwielbiam.
Wiadomo,
co to za rozedrgana postać w tych okularkach. Kim jest ten Królik.
To, co mnie zadziwia, ale sprawia mi taką frajdę, to to, że tak
wiele osób wchodzi w tę zabawę płcią, że to do nich
dociera, do dziewczyn i do chłopaków, że to są też osoby w
różnym wieku. Ostatnio zdarzyła mi się śmieszna sytuacja.
Narysowałam taką postać w okularkach, która rzekomo jest mną i
mówi, że: “największym dowodem mojej paniki jest to, że
panikuję, że ona odejdzie z powodu mojego panikowania”. Jedna
dziewczyna napisała w komentarzach, żebym narysowała wersję
dla dziewczyn. Więc ja napisałam, że narysowałam. A ona nie,
że się nie zrozumiałyśmy. Tak, zrozumiałyśmy, tylko, że są
różne opcje.
Sio trolle!
Zapominam czasami, że jak się
podłączasz, to tracisz anonimowość, a ludzie się dzielą jakimiś
swoimi rzeczami. Rozumiem, że w sieci tak się robi, ale jakoś mnie
to porusza, że u mnie ktoś to chce zrobić. Czuję się
wyróżniona, że osoby, które zaglądają na życie, dzielą się
ze mną, rozmawiają między sobą. O to chodzi, żeby
ludzie robili sobie dobrze na tej stronie. Tam mają być lajki. Nie
chodzi o taką sztuczność, że lubmy wszystko na siłę. Natomiast.
jest tak dużo przykrych rzeczy dookoła, więc skoro możesz coś z
siebie wykrzesać, czymś się podzielić, nakręcić, to czemu nie?
Gdy jestem mega sfrustrowana albo
jest mi strasznie smutno i coś tam wrzucę, to ludzie mówią,
że „ja też tak mam” albo „ja nie”, albo coś tam. Albo
czymś się nakręcę i omal nie pęknę z niecierpliwości, żeby
już się podzielić, chichram do monitora, rysując. Zdaję sobie
sprawę z tego, że komputer, internet to nie to samo, co przywitać
się, uścisnąć. Ale to jest jakieś porozumienie, przy obrazku,
który jest skutkiem czegoś, ale może być powodem do czegoś
dalej.
Oczywiście czasem się boję.
Przesadziłam. Koniec. Trzeba będzie przepraszać. Boję się bana
na Facebooku. Boję się tego, że ktoś kiedyś podejdzie i
zapyta - to ty? Tak. Ale o co chodzi? Bach i buła w oko. A też
ciągle myślę o tych 36 osobach na początku. Teraz to jest jakiś
ogrom. Facebook ma takie statystyki. Któregoś razu rysunek dotarł
do 100000 osób. Jezusmaria. Jakby te 100000 osób stanęło, to ile
to miejsca zajmie? Jakiś plac w mieście.
Rozmawiała Ewa Majdecka