czwartek, 9 maja 2013

Gorseciarka

GORSECIARSTWO - ALICJA GRABOWSKA                     
Al. Jerozolimskie 59                                            
Tel: 22-621-79-47
www.gorseciarstwo.waw.pl


Alicja Grabowska – gorseciarka z 50-letnim stażem

Ale ja jako rzemieślnik, to chyba jestem spełniona.

Wstęp

Wszyscy na świecie jesteśmy inni, niby ci sami, a trochę inni. Nie ma zatem możliwości, że klientka weźmie sama z siebie miarę, przyjdzie do sklepu i według nich kupi sobie stanik. Nie można tak. Każda jest inna. Każdy stanik jest inny, inaczej skrojony, z czego innego szyty. I każdy musi być indywidualnie zmierzony. Nawet centymetr robi różnicę.

A my podpowiadamy, bo panie tylko patrzą na swój biust. My musimy patrzeć na całą sylwetkę. Odpowiednia proporcja musi być zachowana. Ewentualnie dopasowujemy biustonosz do danej figury. Ważne jest również, co będziemy nosić na tym staniku. Czy to jest stanik do codziennego noszenia, do naszego klasycznego ubioru, czy to będzie na wizytę, czy to będzie suknia wieczorowa. To wszystko trzeba dopasować.




Mama zawsze była tip top.

Mama chciała kupić całe piętro i otworzyć magazyn „wszystko dla pań”. Całkowite ubieranie kobiety – bielizna, odzież, kapelusze... Miała dar do tego, lubiła projektować. Sama była bardzo zadbaną i gustowną kobietą. Wiedziała co, gdzie i kiedy może założyć i co z tym połączyć. W towarzystwie wyróżniała się smakiem w ubiorze. Zresztą tak o niej mówiono. Nie to, że my w rodzinie, jako o mamie, czy mama sama o sobie, tylko tak stwierdzono.

Miała taki dryg interesowania się kobietą. Między innymi bardzo lubiła naturalne kosmetyki. Naszymi klientkami były panie z farmacji. Przynosiły lanolinę, a mama moja kręciła kremy i przychodziły kobietki. Bezinteresownie oczywiście. Bo kochana, ty musisz ziółeczka zacząć pić, bo ty masz wysypkę na buźce, a to ja ci krem przyniosę. Robiła nalewki, dzisiaj to nazywają tonikami. Także miała szeroki zakres zainteresowań.

A zostało tylko na gorseciarstwie i bieliźnie. Najpierw powstał sklep przy ulicy Wolskiej, później drugi na Koszykowej, a na końcu tutaj przy Alejach Jerozolimskich od 1945 roku. Mój ojciec był bardziej organizatorem, kierownikiem od spraw. A mama ciągle myślała, co ulepszyć, jak zmienić, co jeszcze wprowadzić jako nowość.

Cech włókienniczy

W cechu zrzeszone były gorseciarki, krawcowe, krawcy, modystki. Mieścił się na Krakowskim Przedmieściu. Uczestniczyłam w sekcji gorseciarskiej ze względu na dyplom mistrzowski, który chciałam uzyskać. A tak naprawdę to mąż tego najbardziej pilnował. Cech był organizatorem tych wszystkich rzemieślników, ich dokształcania się w poszczególnych dziedzinach. Odbywały się spotkania, najpierw zdawało się egzaminy czeladnicze w tych zawodach. Później te osoby musiały wykonać jakieś prace egzaminacyjne. Dopiero po jakimś czasie następowało przygotowanie do dyplomu mistrzowskiego.

Po egzaminie czeladniczym praktyka musiała trwać ileś tam lat. Już w tej chwili dokładnie nie pamiętam, ale chyba trzy lata. Dopiero potem można było próbować ubiegać się o kolejny tytuł zawodowy.

Rzemieślnik mógł uczyć indywidualnie u siebie w warsztacie, ale tą branżą nie było w ogóle zainteresowania. Wywiesiliśmy tabliczkę: „przyjmę uczennicę do zawodu gorseciarstwa”. Później było trudniej o pracę i niektóre mamy wchodziły i pytały się w imieniu swoich córek. Niestety nikt się później do mnie nie zgłosił.



Wcześniej

Po skończonym prywatnym gimnazjum u sióstr Nazaretanek nie dostałam się na uczelnię wyższą. Mama zdecydowała, że przyjdę i będę uczyła się zawodu. I tak pozostało. Także to już jest w sumie bardzo dużo lat.

Przedtem szyło się po prostu na miarę. W sklepie można było mieć 10% gotowizny. To czego klientki nie odebrały. Nie wolno było mieć tak, jak obecnie.

Klientkami przeważnie były panie, które nie mogły kupić dla siebie żadnej gotowizny. Z jednej strony właściwie jej nie było, a z drugiej rzeczywiście biustonosz musiał być szyty indywidualnie na daną osobę.

Miałam nawet odkładane formy na nazwisko. Klientka przychodziła po pół roku, po roku po coś nowego. Poza tym wiele moich klientek mieszkało za granicą. A szczególnie w Stanach. Byłam poinformowana, że dana klientka będzie w Warszawie. No to ja już coś do miary przygotowywałam. Ufała mi, że wykonam to z dobrego surowca.

To były inne czasy. Moja mama przed wojną i w czasie okupacji jeździła do fabryk w Łodzi, które się zajmowały produktami dla gorseciarek. I taka fabryka miała tkaniny i do tego dodatki pod kolor. Przedstawiciel fabryki otwierał walizeczkę. Nie biegało się do pasmanterii, tak jak później nastąpiło, czy sklepów z materiałami. Nie szukało się i błagało się, by cokolwiek zostawiono. Dzisiaj to już w ogóle nie ma nic dla nas. Wszystko jest na seryjną, dużą produkcję. Gotowa maszyna, fabryka, hala, maszyna pod komputer. Wkłada tylko, pryk, wrzuca. To zrozumiałe. A przedtem to trzeba było rozłożyć papier milimetrowy i rozrysowywać, tak jak ja to robiłam.

Zamówienia specjalne

Lekka ortopedia, może tak powiem. Jakieś dolegliwości kręgosłupa czy przepuklin. Szyło się takie rzeczy. Szyłyśmy też takie biustonosze dla kobiet po amputacji piersi. Łącznie z tym, że i wkładkę się robiło – odpowiednie kształtem i obciążone, żeby się nie przesuwało. Jedna z naszych klientek była u jakiegoś znanego warszawskiego profesora. Tłumaczył jej, że musi szukać jakichś kontaktów za granicą, bo u nas niestety nie ma takich rzeczy, nie ma możliwości. A ona była już widocznie w tym biustonoszu i w pewnym momencie spojrzał na nią i mówi: ale zaraz, ja się tak mądrzę, ale pani ma na sobie bardzo dobrą rzecz. Okazało się, że to było wykonane właśnie u nas. Przyszła, opowiedziała, to było bardzo miłe.

Klientami byli też mężczyźni. Nawet z Niemiec przyjeżdżali.

Mąż

Eligiusz pomóż mnie, bo ty lepiej pamiętasz...

Muszę powiedzieć, że mimo, że jest to zawód typowo kobiecy, to mąż jest właściwie w tym całą duszą. Naszą stronę internetową stworzył sam jako laik. Myślę, że sobie świetnie poradził. Jest bardzo sprawnym umysłem. Kiedyś zajmował się fotografią. I zajmuje się nadal. A w ogóle jest byłym reprezentantem sportu...

Pan Eligiusz:...no już, już, daj spokój.

...no muszę ciebie też pochwalić. Że masz taką inicjatywę właśnie. Taki ryzykant bardziej. Bo sport, to jednak szkoli taki inny charakter.



Co dawało mi największą radość.

Mnie osobiście sprawiało satysfakcję właśnie, że klientki były zadowolone. Siadały tu, a obok nanosiło się bieżącą poprawkę na półprodukcie. Znało się klientki, ich tematy rodzinne, one moje znały. To była taka bardzo sympatyczna atmosfera. Zresztą do dzisiaj pytają, co tam u pani Alicji.
Nie chcę też za dużo mówić, bo proszę panią konkurencja nie śpi, prawda dziewczynki?


wysłuchała Ewa Majdecka



Praca powstała w ramach projektu CARIDIS, który polega na stworzeniu katalogu ginących zawodów w Europie. Szczególnym aspektem projektu jest zwiększenie zaangażowania dorosłych słuchaczy w życiu społecznym. Dorośli kursanci instytucji partnerskich są zachęcani do zbierania informacji o ginących zawodach, analizowania ich, opracowywania oraz dzielenia się wiedzą związaną z ochroną dziedzictwa etnograficznego i kulturowego.

http://caridis.eu/