środa, 26 czerwca 2013

Modystka



Zakład przy ulicy Grójeckiej 59/63, Tel. 22 823 68 44


 
 


Pani Barbara od 43 lat pracuje jako modystka. W zakładzie przy ulicy Grójeckiej, ręcznie szyje się kapelusze, ale nie tylko – jako jedne z ostatnich, albo nawet ostatnie, prowadzą usługę przerabiania kapeluszy. Klientki mogą przynieść do zakładu swoje stare okrycia głowy, które chcą przerobić według własnych upodobań. Czasami są to kapelusze z nietrafionych zakupów, ponieważ jak mówi Pani Barbara, kapeluszy nie można kupować przez internet, bez uprzedniego zmierzenia. Musi on pasować do owalu twarzy, sylwetki, a dobranie takiego kapelusza nie jest rzeczą prostą. Pomoc w tym zakresie można uzyskać właśnie w zakładzie przy Grójeckiej 59/63. Panie służą radą i dbają przede wszystkim o zadowolenie swoich klientek. Zdarza się, że klientki wracają po nowe kapelusze pamiętając pomoc, jaką otrzymały poprzednim razem. Kapelusze robione na zamówienie muszą idealnie pasować nie tylko kształtem, ale i do rozmiaru głowy, dlatego szycie na miarę gwarantuje to, że kapelusz nie będzie, ani za duży, ani za mały. Dodatkowo, zawsze po zmierzeniu przez klientkę, można jeszcze dokonać poprawek. Do Pań Modystek można przyjść z własnym pomysłem ulubionego fasonu, czy wzoru.


Choć Pani Barbara skończyła zawodową szkołę modystyczną, to mówi, że tak naprawdę wszystko co wie o szyciu kapeluszy, wie dzięki praktyce i doświadczeniu w pracy. W szkole zawodowej nauczyła się tylko podstawowych rzeczy - jak zrobić wykrój ronda, czy główki, jak szyć kapelusze słomkowe. Jednak dopiero rozpoczęcie własnej praktyki zawodowej pozwoliło jej rozwinąć umiejętności w tym kierunku. Oprócz tych manualnych, praca modystki wymaga także dodatkowej umiejętności - wyczucia smaku.


Technik wykonania kapeluszy jest wiele. Kapeluszy z filcu się nie szyje, lecz prasuje małym żelazkiem i układa pod wpływem ciepła. Szycie następuje dopiero przy wykończeniu danego kapelusza – robieniu lamówki, bądź dekoracji. Inaczej jest z kapeluszami z futra. Najpierw prasuje się podkład z filcu, który ma pełnić funkcję usztywniającą kapelusz, by futro utrzymało odpowiedni kształt i kapelusz się nie łamał. Z futra wykraja się „główkę” i rondo, po czym nakłada się na mokro na usztywnienie i modeluje. Wtedy pozostaje zszycie wszystkich części oraz wszycie podszewki i ozdobienie. Niezbędne do wykonania kapelusza są drewniane formy, które nadają kształt „główki”, a ta może być różna: płaska, cylindrowa, okrągła, „po męsku”. Także pora roku ma znaczenie i wpływ na to, jaki kapelusz się nosi. Są kapelusze zimowe, jak wspominane z futra, letnie, np. słomkowe (z rachii - dawnej, prawdziwej słomy, która teraz jest już nie do zdobycia, gdyż zastąpiły ją sztuczne tworzywa), bądź z usztywnianej koronki bawełnianej, są kapelusze wiosenne, ale także takie, które można nosić praktycznie w ciągu całego roku, jak te z filcu. Oprócz kapeluszy, są także ręcznie układany turbany. Uszycie jednego kapelusza jest bardzo pracochłonne, trwa parę godzin, czasami nawet i dwa dni. Oprócz wspomnianych materiałów używa się także wełny i atłasów.


Sprzedaż jest zawsze bezpośrednia, gdyż jak mówi Pani Barbara, liczy się sprzedaż do konkretnej klientki. Ważne jest, by klientka mogła przyjść przed kupieniem kapelusza i go zmierzyć, a ponieważ jest na miejscu pracownia, można dokonać odpowiednich poprawek, tak by kapelusz był dopasowany. 
 

         Zawód modystki jest coraz rzadziej spotykany. Panie, które wciąż jeszcze szyją kapelusze muszą radzić sobie z szeregiem problemów. Coraz mniej osób kupuje ręcznie szyte kapelusze, głównie osoby starsze. Zdarza się jednak także, że do pracowni przychodzą eleganckie młode kobiety. Kiedyś, przed okresami takimi jak Święta Wielkanocne, czy Wszystkich Świętych ruch w sklepie znacznie się wzmagał i trzeba było pracować nawet do 22.00, żeby zrealizować wszystkie zmówienia. Dzisiaj kapelusze kupuje się w sklepach i na bazarach, mimo, że zwykle są one produkowane masowo w jednym fasonie i w jednym rozmiarze. 
 
Główną niedogodnością, z jaką borykają się modystki, jest brak materiałów i miejsc, gdzie można je zakupić. Trudno jest dostać takie surowce jak słomkę na kapelusze słomiane, kapliny, czy ładne odcienie pilśniu – zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że to życzenie klientek jest najważniejsze i trzeba brać pod uwagę ich własne gusta. Prężnie działające niegdyś fabryki takich surowców, dzisiaj już nie pracują, a zapasy materiałów powoli się kończą. Nawet wstążki, takie jak się używało kiedyś i które można było ładnie formować, dzisiaj zostały wyparte przez te ze sztucznego tworzywa, a efekt nie jest już niestety ten sam.


        Powodem zamknięcia wielu pracowni modystycznych jest podniesienie czynszów lokalowych nawet o 100%. Tego też obawia się Pani Barbara, bo jak sama mówi, wokół jej pracowni są tylko banki, które powoli wypierają drobne rzemiosło z lokali.


Wysłuchała i sfotografowała Monika Zajkowska



Praca powstała w ramach projektu CARIDIS, który polega na stworzeniu katalogu ginących zawodów w Europie. Szczególnym aspektem projektu jest zwiększenie zaangażowania dorosłych słuchaczy w życiu społecznym. Dorośli kursanci instytucji partnerskich są zachęcani do zbierania informacji o ginących zawodach, analizowania ich, opracowywania oraz dzielenia się wiedzą związaną z ochroną dziedzictwa etnograficznego i kulturowego.

http://caridis.eu/




środa, 12 czerwca 2013

Repasaczka

Wszyscy się dziwią, że ja robię bez okularów.

Zakład usługowy
Artystyczne cerowanie garderoby, repasacja rajstop (p. Danuta Sobótka), usługi krawieckie
ul. Wilcza 26
00-544 Warszawa
tel. 22 629 05 85
pon. - pt. 11.00-18.00

Ja pracuję, proszę panią, 50 lat.

Chodziłam na kurs, pierwsze były na Podwalu. Repasacyjne, krawiectwa. Różne takie. Robiło się kursy półroczne, roczne. Już teraz żadnych kursów nie ma. Nie uczą, nie ma. Dawniej to były kursy stolarskie, tokarskie. Teraz wszystko już jest zaniechane. Już Podwala nie ma.

Wtedy była osoba, która wykładała repasację. Każdy musiał kupić sobie maszynkę. Pokazywano i w ten sposób uczyło się.

W ogóle to kiedyś była Spółdzielnia Pożyteczna. Potem Pożyteczna połączyła się ze Spółdzielnią Moderna. A później Moderna już zanikła i każdy przeszedł na prywatyzację. I my jesteśmy z prywatyzacji. Tutaj na Wilczej pracuję ze 30 lat. Jesteśmy na własnym rozrachunku. Wynajmujemy zakład od ZGN.

Jak w PRLu nie było tych rajstop, to wszystkie zniszczone rajstopy przynoszono do naprawy. Było bardzo dużo pracy. Bardzo dużo. Przyjmowało się i układało rajstopy w workach. Z taką datą, z taką datą, z taką datą. Było dużo tych repasaczek. Jak jedna nie wyrabiała, to dawało się drugiej. Naprawdę było tyle pracy, że nie dało rady tego przerobić. 


Czasami klientka płacze za rajstopami.

W tej chwili pończochy też są bardzo modne. Ładne pończochy są bardzo drogie, bo kosztują 70-100 złotych. Też jest moda na rajstopy. Jak kupi się rajstopy za 4 złote, to nie opłaca się ich robić, jak naprawa kosztuje 3 złote. Ale są też rajstopy firmowe, które kosztują 200-250 złotych. To wtedy klientki robią. Również grubsze, takie jesienne rajstopy, bo też są drogie.

Teraz materiały są takie, że nadają się tylko do zaszywania. Bo nitka w rajstopach jest jak wata. To nie nadaje się do niczego. Z czego oni teraz to robią, to nie wiem, naprawdę. Kiedyś zresztą podobnie. Cały czas byle co. Nawet jak przywożą z zagranicy. Jeszcze gorsza chała, jak nasza, a niby firmowe. Czasami klientka płacze za rajstopami. Dała 180 złotych i już do wyrzucenia. Jak dowie się, że nie da się tego zrobić, to po prostu blednie. Albo wychodzi z bardzo dużym zszyciem. Tam, gdzie nie widać śladu, to można zrobić. Ale jak łydka, czy kolano, to kto to założy? Jak już taką panią stać na takie rajstopy, to już nie może być byle jakie zaszycie. A nie można tego zrobić. I kończy się złością.

Nie można powiedzieć dokładnie, ile czasu zajmuje naprawa. Czasami jedno oczko trzeba przerobić ręcznie. To wszystko zależy od gatunku, od wyrobu. Oczko może wymagać poświęcenia więcej czasu niż trzy oczka maszynką.

Igła i nitka

To jest igła, której nie można dostać. Tylko jeden człowiek je robi. Ma 70 lat. Znam go prawie 30 lat, może więcej. On tak mnie wspomaga, ale żeby komuś zrobić igłę, to nie. Muszę mieć przynajmniej z 10 igieł, żeby mnie zrobił. Przyjdzie moment, że on oślepnie. Wtedy będę mieć na zapas. Bo jak nie będę miała igły, to koniec. Już nie ma pracy. Miałam ostatnio przerwę prawie dwa miesiące, bo nie miałam igły. Pan zachorował, wyjechał i nie było komu robić. Tu się praca nagromadziła, że do tej pory nie mogę z niej wyjść. A to niech zostanie, to kiedy będzie igła, to pani zrobi. Dopiero teraz wychodzę z tych zaległości.

Nitki do naprawy są ze starych, zniszczonych pończoch. To muszą być pończochy. Z rajstop to jest taka wata. Widzi pani? To jest wata. Tego pani nie zaszyje. A z pończoch to jest cienka, sztywniejsza nitka.

Przez cały czas nie mam okularów. Taki mam wzrok, że do pracy, do czytania, to wszystko bez. Wszyscy się dziwią, że ja robię bez okularów, a to taka precyzyjna praca. Ja pani powiem, praktyka.



Maszynka

To też jest maszynka robiona przez tego pana. Silniczek jest z adaptera. Kiedyś były takie adaptery Bambino. Słyszała pani? To jest wyjęty silniczek w obudowie. Już nigdzie nie dostałabym takiej maszynki, już nikt takiej nie robi. Ale że mam dwie, bo jedną w domu, drugą tutaj, to jestem bardzo bogata. Jak jedna się popsuje, to jest i druga.

A jak była spółdzielnia, to było więcej maszynek. Sprowadzali je ze Szwecji, z Węgier. W ogóle kiedyś to wszystko było inaczej. Spółdzielnia musiała mieć, musiała dbać, żeby wszyscy mieli sprzęt.

Klientki

Różne kobiety przychodzą do mnie. W różnym wieku i z różnym wykształceniem. Eleganckie i mniej eleganckie. Bardzo eleganckie jak przynoszą i mówię, że zostanie ślad po załataniu, to nie zostawiają. A to mnie stać, żebym miała przyzwoite. Nie może mieć na nogach jakichś tam byle jakich zaszyć, prawda? 




Kiedyś to rajstopy były z polskich fabryk.

Z Łodzi. Pończochy, rajstopy, to wszystko. A teraz to sprowadzają z zagranicy. Włosi, nie Włosi. Różne przecież. Te bardziej luksusowe to chyba z zagranicy. Przedtem to były tylko polskie. Łódź i ewentualnie Zielonka pod Warszawą.

Kiedyś to w ogóle nie było rajstop. Tylko pończochy. A dopiero później weszły rajstopy. Nie było kolorowych. Czarne, cieliste, palone, takie brązowe, takie jasne cieliste.

Są też rajstopy ortopedyczne, gumowane, ale to właściwie robi się rzadko. Nie nadają się do naprawy. Igły są niedostosowane do tego rodzaju materiału. Ale robi się, bo coś tam zawsze pomaga się klientowi.

Wchodzą jakieś nowe produkty, robią coś nowego, z różnych materiałów. A igła została ta sama. Tak jak te 50-60 lat temu. Nic nowego nie robią. Ja i tak mam szczęście, że znam tego pana. Kilka osób tutaj dzwoniło i pani pytała się, gdzie może kupić igłę. Pytałam się tego pana, czy mogę podać jego numer telefonu. Niech pani nie podaje nikomu, bo tylko dla pani robię.

Kiedyś było dużo więcej punktów.

Na przykład u szewca - stoliczek i pani robiła repasację. W sklepach obuwniczych, na Marszałkowskiej. Tam w Salamandrze siedziała pani, nawet nasza koleżanka. Stoliczek rozłożony, takie biureczko i na tym biurku robiła. Inny sklep obuwniczy był przy Dworkowej. Też była pani. Też robiła. Nawet kiedyś jak była na urlopie, to brałam od niej pracę.

Teraz zostało już tylko kilka takich punktów. Zamykają się, starsi ludzie się wykruszają. 



Ginący zawód

Obecnie w Warszawie pracuje może jeszcze z 5 osób. Może nawet i nie. Naprawdę nie wiem. Była pani na Marszałkowskiej, przy Kinie Polonia. Starsza pani, prawie 80 lat, już zrezygnowała. Starsi ludzie poumierali.

Nie ma teraz żadnych preferencyjnych warunków dla rzemieślników. Traktują nas tak samo, jak kogoś, kto zarabia miliony. Z tej pracy nie można wyżyć, ale można dorobić do emerytury. Gdybym była sama w tym lokalu, nie zapłaciłabym komornego. Ale jesteśmy we trzy. Jak znacząco podniosą nam opłatę za wynajem, zrezygnujemy.

Gdyby były narzędzia, można byłoby kogoś przekonać. Są młode osoby, którym nauka ciężko idzie. Mogłyby nauczyć się tego fachu. Ale na czym? Gdzie on kupi maszynkę? Gdzie kupi igłę? I zaczyna się, i kończy. Bo ja swojej maszynki danej osobie nie dam.

Poza tym teraz wszyscy studiują. Jak słyszą, że nie zarobią 300 złotych dziennie, to już od razu śmieją się w twarz. No bo nie zarobią. Trzeba klienta przyjąć, trzeba klienta obsłużyć. Dziennie to można zrobić za 50 złotych, za 100 złotych, a czasami za 30 złotych. Zależy od pracy, jaką trzeba wykonać. Jak było więcej pracy, to robiło się w domu całą noc.

A ja to robię z zamiłowania. Lubiłam to i przy tym wypoczywałam. I nadal wypoczywam. Jak się zdenerwuję, to siadam do pracy i uspokajam się. Nie byłam aż tak bardzo zdolna w nauce, nie studiowałam, to wybrałam sobie taki zawód, jaki wybrałam. Jestem zawsze zadowolona ze swojej pracy, ze swojego wyboru.

Mam tyle lat, że może popracuję jeszcze 2-3 lata, bo już oczy nie będą pozwalały mi na wykonywanie pracy. Nie ma igieł. Nie ma maszyny. To już będzie po prostu zanikający zawód. I koniec.



Wysłuchała i sfotografowała Ewa Majdecka




Praca powstała w ramach projektu CARIDIS, który polega na stworzeniu katalogu ginących zawodów w Europie. Szczególnym aspektem projektu jest zwiększenie zaangażowania dorosłych słuchaczy w życiu społecznym. Dorośli kursanci instytucji partnerskich są zachęcani do zbierania informacji o ginących zawodach, analizowania ich, opracowywania oraz dzielenia się wiedzą związaną z ochroną dziedzictwa etnograficznego i kulturowego.

http://caridis.eu/